Roman.Graczyk Roman.Graczyk
402
BLOG

Rozdział czwarty: W sidłach - odcinek 81

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

  

 

           

 Stanisław Ciepacz - dokończenie

Rozmowa ze Stanisławem Ciepaczem

 

– W dokumentacji SB zapisano, że 22 lutego 1983 r. został Pan zarejestrowany pod numerem 27 076 jako „kandydat na tajnego współpracownika”, zaś 26 lipca tego samego roku został Pan przerejestrowany do kategorii „tajny współpracownik”. Czy Pan sobie przypomina jakieś kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa?

– W lutym 1983 r. nie i dziwię się, że tak to zapisano.

– Ten zapis oznacza tylko, że oni w lutym 1983 r. planują uczynić Pana swoim t.w., nic poza tym.

– W takim razie w porządku, bo ja sobie przypominam dopiero wydarzenia z czerwca. 1 czerwca 1983 r., w niedzielę, był mecz Wisły z Lechem, ja na nim byłem. Po meczu poszedłem do baru „Gryf” na Azorach i tam natknąłem się na dwóch gości z Poznania, tak przynajmniej się przedstawili. Mówią mi: „Potrzebujemy się napić po tej porażce [Lech Poznań przegrał wtedy z Wisłą – RG], a mamy jeszcze dużo czasu do pociągu, może byś się z nami napił?”. Powiedziałem, że dobrze, i poszedłem z jednym z nich na melinę. Na melinie wyjątkowo nie mieli wódki, tylko spirytus. Kupiliśmy ten spirytus, wracamy do „Gryfa”, a tam przy stoliku siedzi trzeci, jakiś gość z Krakowa i proponuje, żeby pojechać do jego dziewczyny na Basztową. To miało sens, no bo jak tu w barze pić ten spirytus, prawda?

– Dużo było tego spirytusu?

– Litr na czterech.

– To więcej niż pół litra wódki na jednego. I co dalej?

– No i ten czwarty zaproponował Basztową. Pojechaliśmy. Obudziłem się rano w celi w „Białym Domku” [komisariat milicji przy ul. Lubicz – RG]. Po prostu urwał mi się film w czasie tego picia. Jestem głodny, źle się czuję, ręce mi się trzęsą, nie było mnie od poprzedniego dnia ani w domu, ani w robocie, a jest poniedziałek – no, koszmar. I oni mnie biorą na przesłuchanie, i ten milicjant mi wmawia, że wczoraj okradziono to mieszkanie na Basztowej, w którym myśmy pili, ukradziono złoto, pieniądze i coś tam jeszcze. On mówi, że ten czwarty to mój kolega, że pójdę siedzieć, jak się nie przyznam. I tak to trwa, on tam zapisuje, nie wiem co, ja cały w strachu, głowa mi pęka, marzę tylko o tym, żeby stamtąd wyjść. On mówi: „Podpisz pan”. Nie proponował mi żadnej współpracy. Ja rozumiałem, że on mi daje do podpisania protokół z przesłuchania.

– Nie czytał Pan tego, co Pan podpisuje?

– Nie. Chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść. Jak Boga kocham, nie wiedziałem, co podpisuję.

– Podpisał Pan, wypuścili Pana do domu, i co było dalej?

– Za jakiś czas, może za tydzień – dwa, miałem telefon, zadzwoniła kobieta i nie mówiąc, że jest z SB ani z Milicji, tylko że jest daleką rodziną kogoś z redakcji; że ona prosi, żeby jej załatwić dwa egzemplarze „Tygodnika” i żebyśmy się spotkali. No tośmy się spotkali.

– Czy na tym pierwszym spotkaniu ona powiedziała, że chciałaby od Pana dostawać informacje o „Tygodniku”?

– Nie od razu. Wymyślała coś z tą rodziną, już dokładnie nie pamiętam. I to był niby powód, żeby prosić o te „Tygodniki”, a wtedy „Tygodnik” się w kiosku kupowało spod lady. W każdym razie nie powiedziała, że jest z SB. A zresztą, cóż ja jej mogłem powiedzieć o „Tygodniku”, siedząc w sieni? Tylko jakieś takie ogólniki.

– Jak częste były te spotkania?

– Różnie. Raz na tydzień, raz na dwa tygodnie. Spotykaliśmy się pod Ratuszem [przy wieży ratuszowej w Rynku Głównym – RG] i szliśmy do kawiarni w Sukiennicach. Ona pytała głównie o Rakowieckiego i Rogoża. Ja jej na to odpowiadałem, że ja nic nie wiem, bo oni pracują na Starowiślnej, a ja na Wiślnej. Później mnie przenieśli na Kościuszki [do nowej siedziby Wydawnictwa Znak – RG], a później już ten kontakt się urwał, bo ona powiedziała: „To teraz, Panie Staszku, niech Pan zostawia te >>Tygodniki<< dla mnie u sąsiada z osiedla”. Ten sąsiad pracował w drogówce, no więc ona się z nim spotykała na Mogilskiej [siedziba komendy MO i SB w Krakowie – RG].

– Nie domyślił się Pan, że Markowska jest z SB, skoro dopytywała o Rakowieckiego i Rogoża?

– Szczerze mówiąc, wtedy dużo się piło z kolegami z roboty. To do mnie nie docierało.

– W dokumentacji poza Elżbietą Markowską-Ślimak wymienia się jeszcze Marka Tatarczucha w 1989 r. jako oficera prowadzącego.

– Nie ma takiej możliwości. Nie znam tego człowieka, znam tylko Markowską.

– Czy Markowska pytała o Edwarda Leśniaka?

– Nie pamiętam. A czemu Pan o to pyta?

– Bo w dokumentacji Leśniaka są informacje od Pana.

– Jakie?

– Drobne, w rodzaju, że Leśniak wyjeżdża na pielgrzymkę do Rzymu albo że mu okradli samochód. A czy Markowska pytała o Barbarę Gąsiorowską?

– Też tego nie pamiętam, to było dawno, a ja nic ważnego o niej nie wiedziałem, tak samo jak o innych osobach z redakcji.

– Pytam, bo w dokumentacji Gąsiorowskiej też są informacje od Pana, podobne jak te dotyczące Leśniaka.

– Po tylu latach nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Pamiętam, że uporczywie pytała się o Rakowieckiego i Rogoża: czy drukują, czy kolportują, itp.

– W funduszach operacyjnych, które się zachowały, są wzmianki o spotkaniach z Panem: odnotowano dwa w 1983, jedno w 1987 i cztery w 1989 r.

– W 1987?  Niemożliwe?! I tak samo w 1989 r. Wtedy nie miałem już żadnych kontaktów, bo „Tygodnik” dawałem już temu facetowi z drogówki.

– W funduszach operacyjnych zapisywano też kwoty wydatkowane na spotkaniach. Wynika z tego, że na obu spotkaniach w 1983 była tylko „konsumpcja”, przy tym jedynym spotkaniu w 1987 piszą „wynagrodzenie 5.000 zł”, a w 1989 r. – trzy razy „konsumpcja”, raz „wynagrodzenie 10.000 zł”.

– Przede wszystkim w latach 1987 – 1989 już się z nią nie spotykałem. Nie wiem, skąd się wzięły te kwoty – może moim kosztem zarobili ludzie z SB. Jeszcze dodam, że wiele lat później, gdzieś w roku 2000 spotkałem się z panią Markowską. W gazecie było ogłoszenie, że firma ochroniarska „Detektyw” przyjmie do pracy kogoś, kto ma pozwolenie na broń. Ja przychodzę do ich siedziby, na ulicę Szlak, patrzę, a tam siedzi Markowska-Ślimak. Jej mąż był tam konwojentem, a ona prezesem.

– Podczas tego spotkania albo później, któreś z was nawiązało do dawnej znajomości?

– A skąd?! Cisza kompletna! Tak jakby tamtego nie było.

 

 

Post scriptum Stanisława Ciepacza podczas autoryzacji 29 stycznia 2010 r.:

 

Na koniec chciałbym podkreślić, że nigdy wcześniej ani nigdy potem nie miałem kontaktów z Milicją ani ze Służbą Bezpieczeństwa. Do tej pory, również przy okazji tej rozmowy, zastanawiam się, kto wtedy (w czerwcu 1983 r.)  sprowadził na mnie te kłopoty, bo moim zdaniem była to typowa prowokacja.

 

                                               *** 

Niech i mnie wolno będzie napisać post scriptum. Stanisław Ciepacz ustosunkowując się do przedstawionych mu dokumentów, pomniejsza zakres i znaczenie swoich kontaktów z SB. Takie jego prawo. Ale okoliczność, że odnalezione po tej rozmowie nowe dokumenty obciążają go znacznie bardziej, podważa wiarygodność jego słów.

 

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura