Roman.Graczyk Roman.Graczyk
284
BLOG

Proces - solidarność - wolność słowa

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Na portalu w polityce.pl ukazał się wywiad ze mną w związku z procesem o "Cenę przetrwania?". Poniżej ten wywiad w całości:

 

 Jak pan ocenia, po kolejnej rozprawie, sytuację w procesie, który wytoczono panu za książkę o historii "Tygodnika Powszechnego"?

Ustaliliśmy z moimi pełnomocnikami, że nie będziemy komentować procesu jako takiego, dopóki on się toczy. Muszę się tego trzymać, ale też chcę się tego trzymać. Jedyny aspekt prawny, na jaki w związku z tym mogę zwrócić uwagę, to nadużywanie w Polsce prawa do dochodzenia ochrony dóbr osobistych w stosunku do autorów niepoprawnych politycznie książek (artykułów). Kodeks cywilny stał się batem na takich autorów. 
 

Ma pan poczucie, które my w redakcji i w Stowarzyszeniu silnie odczuwamy, jak wielu ludzi jest z panem?

Tak. Ta sprawa wyzwoliła ludzką solidarność, z czego jestem rad. Po pierwsze dlatego, że nie czuję się osamotniony, po wtóre dlatego, że rodzi się pewien nurt w opinii publicznej, czuły na sprawę, o której mówiłem poprzednio.  
 

Czy dziś napisałby pan tę samą książkę? Innymi słowy - czy takie zastraszanie procesami może być skuteczne?

Mam wrażenie, że wyszukałem wszystkie możliwe okoliczności łagodzące opisując przypadki tych moich bohaterów, którzy wdali się w dwuznaczne konszachty z SB. Każdy kolejny krok w tym kierunku byłby już rozmywaniem prawdy. Podobnie, gdy chodzi o zaangażowanie „Tygodnika” po stronie PRL-u w latach 1956-1976: opisuję je na tle epoki, pokazując, że np. PAX posunął się w tym znacznie dalej oraz że w ogóle wydawanie  legalnej gazety nie było w tamtym systemie i w tamtym czasie możliwe bez jakiegoś bicia pokłonów. Takie były czasy, zgoda, ale nie można – jak się tego domagają strażnicy legendy – zignorować tych pokłonów, udając, że ich nie było, bo wtedy przestaniemy z tej historii cokolwiek rozumieć (już nie mówiąc o tym, że będziemy na bakier z prawdą). Gdyby się to zignorowało, to nic by nie znaczył zwrot polityczny „Tgodnika” w 1976 r. (protest wobec nowelizacji konstytucji wyjście z sejmu). Słowem, nie widzę nic, co bym w tej książce zmienił, gdybym ją pisał dzisiaj. Ale na pytanie, czy zastraszanie może być skuteczne, odpowiadam: może. Problem jest nie indywidualny, ale systemowy.
 

Jak pan ocenia stan wolności słowa dzisiaj w Polsce?

Nisko. Wolność słowa w praktyce określa się nie tylko przez istnienie instytucjonalnej cenzury lub jej brak. Jak podkreśla Tomasz Strzyżewski, człowiek, który pod koniec lat 70-tych wywiózł na Zachód dokumenty krakowskiej delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, realna cenzura to nie tylko cenzor w takim czy innym urzędzie. W PRL to był także system wydawniczy (państwo dawało i cofało koncesje), to oddziaływanie komunistycznej propagandy na powszechną świadomość ludzi, to działania operacyjne SB w  stosunku do redakcji pism, to cenzura redakcyjna sprawowana przez odpowiednio dobieranych redaktorów naczelnych, a w końcu – ale co nie najmniej ważne – autocenzura w głowach autorów. Dzisiaj nie ma szeregu z tych elementów, przede wszystkim instytucjonalnej cenzury, ale są inne. Najważniejszy wydaje mi się brak równowagi na rynku medialnym, a co za tym idzie brak normalnej, pluralistycznej, zrównoważonej opinii publicznej. Mamy silną dominację jednego nurtu światopoglądowo-ideowego, inne nurty są w stosunku do niego jak ubodzy krewni.

Czymś na kształt dawniejszej władzy ideologii jest dziś władza poprawności politycznej. Kto się z niej wyłamie, zostaje poniekąd skazany na banicję. Jego poglądy przestają być w mainstreamie oceniane merytorycznie, widzi się je odtąd przez pryzmat jego heretyckiego gestu. Więc mało kto się wyłamuje. Nie ma żadnego mechanizmu regulującego na rynku prasy papierowej, a to, co jest w odniesieniu do sfery radiowo-telewizyjnej, to fikcja, bo KRRiTV zabezpiecza – z grubsza biorąc - interesy partii rządzących. Lepiej to wygląda na poziomie Internetu, ale i tu potrzebne są pieniądze, stworzenie czegoś na poziomie, często przerasta możliwości ludzi spoza dominującego nurtu, wiec i tu bogatsi mogą więcej. W końcu bogatsi (i bardziej wpływowi) mogą więcej, gdy z kodeksem cywilnym w ręku ścigają autorów, którzy im się narazili.

rozm. gim

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura